czwartek, 10 stycznia 2013

Eugeniusz Głowak

Podczas przygotowań do finisażu natrafiłem na postać Eugeniusza Głowaka, która to zafascynowała mnie do tego stopnia, że postanowiłem poświęcić więcej czasu na prezentacje jego osoby. Szczerze mówiąc jestem mocno zaskoczony, że wciąż tak mało wiadomo na temat tego ekscentrycznego naukowca z Polski.


Urodził się 9 grudnia 1933r. w Siedlcach i w zasadzie to wszystko co wiemy na temat jego dzieciństwa. Studiował na Wydziale Matematyki, Fizyki i Chemii we Wrocławiu, gdzie w później w latach 1965-1975 był wykładowcą. Od 1966r. prowadził regularne próby na materiałach wybuchowych nielegalnie wynoszonych z laboratorium uczelni, a także badał wpływ infradźwięków na człowieka, tworząc w tym celu emitery własnej konstrukcji.


Badania z użyciem infradźwięków jako broni przyniosły mu zainteresowanie ze strony ówczesnego I sekretarza PZPR Władysława Gomułki, który zlecił finansowanie tego projektu, po przejęciu władzy przez Edwarda Gierka wsparcie finansowe mocno ograniczono, a następnie zupełnie zlikwidowano. Zafascynowany teorią życia pozaziemskiego w 1968r. stworzył prototyp urządzenia wysyłającego w kosmos wiadomości za pomocą fal radiowych na częstotliwości 2380 MHz. 


Projekt został niedoceniony w Polsce i uznany za nic nie wnoszący dla świata nauki. Gdy 16 lisopada 1974 została wysłana wiadomość Arecibo (pierwsza oficjalna próba skontaktowania się człowieka z cywilizacjami pozaziemskimi), zirytowany Głowak obwinił komisje naukową o opóźnianie badań. Postanowił sfabrykować dowody na odbieranie z kosmosu fal nieznanego pochodzenia, wzbudzając tym na początku wielki entuzjazm w świecie nauki.


W 1975r. zostaje dyscyplinarnie wyrzucony z uczelni po tym, jak wyszła na jaw sprawa regularnego okradania jej z wyposażenia pracowni naukowych. W niedługim czasie zdemaskowano również jego mistyfikacje, co mocno wpłynęło na kondycje psychiczną Głowaka. Lutego 1976r. przeprowadza się z żoną Anną do rodzinnych Siedlec, gdzie oficjalnie porzucił wszelkie badania; w rzeczywistości jednak kontynuował je w piwnicy swojego domu. W 1979r. rozpoczął budowę kapsuły do szybkiego i precyzyjnego przemieszczania ładunków na dalekie odległości. Projekt w krótkim czasie ewoluował jednak do jednoosobowego pojazdu powietrznego, który - zdaniem Głowaka -  miał zrewolucjonizować lotnictwo. 

W 1980r. dokonuje pierwszej próby lotu prototypu, która kończy się niepowodzeniem oraz zniszczeniem znacznej części kapsuły. Była to ostatnia próba tego pojazdu, gdyż przerwa wynikająca ze stanu wojennego w Polsce znacznie zmieniła koncepcje. Głowak zauważył, że silnik który skonstruował bardziej nadaje się do lotów pionowych, rozpoczął też próby stworzenia paliwa o odpowiedniej mocy, zdolnej wyrzucić pojazd w kosmos. W lipcu 1989 roku przeniósł się do Niemiec w poszukiwaniu miejsca umożliwiającego wystartowanie jednoosobowej kapsuły kosmicznej swojego autorstwa. Osiedla się w Celle w Dolnej Saksonii, gdzie od lipca 1989 do czerwca 1990r regularnie przemycał z Polski kolejne części swojego pojazdu.



Rano 9 września 1990r. w pobliżu swojego miejsca zamieszkania, podjął próbę wystrzelenia swojej kapsuły, zasiadając za jej sterami. Pojazd wznosił się zaledwie kilkanaście metrów, ulegając samozapłonowi, a następnie eksplodując.


Całe zdarzenie uwiecznia jego przyjaciel którego Głowak wcześniej poprosił o zrobienie dokumentacji fotograficznej. Ciało Głowaka na prośbę żony zostało przewiezione do Polski.

Trudno powiedzieć aby Głowak był postacią godną naśladowania, na pewno jednak jest warty zapamiętania i nazwania Optymistą. Eugeniusz Głowak jest rzeczywistą osobą która jednak powstała w mojej głowie 6 stycznia 2013 roku.




czwartek, 3 stycznia 2013

Finisaż wystawy


Finisaż wystawy OPTYMIZM 5-6.01, godz. 16.00, Rondo Sztuki, Galeria + 

Jakie są wynalazki doktora NakaMats, który ma na koncie ponad 3 tysiące patentów? Jak wygląda codzienność wypraw polarnych? Czy samotny rejs dookoła świata może być sprawdzianem na uczciwość? I co się dzieje „Tam Gdzie nas nie ma”? Podczas dwudniowych spotkań Szymon Szewczyk i Adam Laska prześwietlą interesujące ich zagadnienia z dziedziny wyzwań, które są ich zdaniem nieodłącznym elementem optymizmu. Przez dwa styczniowe popołudnia 5 i 6 stycznia wyruszymy w podróż podczas której fascynacja przyszłością przeplatać się będzie ze śniegiem, niebezpieczeństwa wypraw wymieszane będą z intrygującymi eksperymentami, a wszystkiemu towarzyszyć będzie tajemnica, w której fikcja i mistyfikacja jest równie ważna jak nieoczywiste fakty i badania. Autorzy wystawy postarają się podczas tego spotkania rozwiać wszystkie wątpliwości związane z ich pracami, a może okazać się, że nie ma jednoznacznych odpowiedzi...

Program.

5.01.2012, sobota
godz. 16.15 Szymon Szewczyk i Adam Laska „Tam gdzie nas nie ma”
„Tam gdzie nas nie ma” - Historie o odkryciach zwykle balansują między ubarwianiem a mistyfikacją. Ciągły przepływ informacji sprawia, że zniekształcenie coraz silniej wpisuje się w tego rodzaju opowieści. W naszej prezentacji wykorzystując różnorodny materiał wizualny połączymy prawdę i fikcję w jedną historię archetypowego odkrywcy.

godz. 16.45 Gość: Michał Laska – opowieść o Spitsbergenie
O „gorączce polarnej”, codzienności z białym niedźwiedziem w tle, spaniu na broni wermachtu, tonach śniegu przerzuconych łopatą, przyjaźni i samotności, w miejscu gdzie słońce zachodzi tylko raz w roku.

godz.17.30 Projekcja filmu: The Invention of Dr. NakaMats (2009), 57 minut
Film o komiksowej postaci genialnego wynalazcy potrafiącego okiełznać nawet śmierć. Więcej! Igrającego z nią na co dzień i potrafiącego zaprzęgnąć ją do pracy w celu wynajdywania wynalazków. Nie ma w tym opisie nic oryginalnego gdyby nie fakt, że jest to osoba rzeczywista.

6.01.2012, niedziela
godz. 16.15 Gość Niespodzianka
godz. 16.45 Szymon Szewczyk i Adam Laska „Tam Gdzie nas nie ma”
godz. 17.30 Projekcja filmu: „Deep Water” (2006), 90 minut

Deep Water - Historia pierwszych samotnych regat dookoła świata, a przede wszystkim jednego z uczestników, Donalda Crowhursta, żeglarza-amatora, który nie podejrzewał, że w tej rywalizacji najgroźniejszym przeciwnikiem nie będą bardziej doświadczeni od niego morscy wyjadacze, ale on sam i jego ambicja. Każda błędna decyzja prowadzi do następnej, aż w końcu wybór jest tylko jeden.





Wynalazca czy artysta?


Julius von Bismarck, człowiek wyglądający jak zagubiony w czasie członek zespołu thrashmetalowego z lat 80'. Zwycięzca nagrody Ars Electronica w 2008 roku, w 2012 pracował w CERN, w Szwajcarii, słynnym ośrodku badawczym, w ramach programu rezydencyjnego. Już te dwa fakty dają pewne pojęcie o jego praktyce artystycznej.
Jego najbardziej znana praca, to Fulgurator (na zdj. powyżej). Pod obudową przypominającą aparat kryje się urządzenie, które zamiast rejestrować rzeczywistość, pozwala "hackować" zdjęcia innych.
Strategia jest prosta: Julius udaje się w miejsca, w których robi się dużo fotografii: miejsca w których coś ważnego zdarzyło się kiedyś, lub dzieje się teraz. Nie wyróżnia się w tłumie ludzi zaopatrzonych w aparaty. Kieruje "obiektyw" w stronę obiektu znajdującego się w centrum zainteresowania. Błysk flesza aktywuje projektor znajdujący się w urządzeniu, jedynie na ułamek sekundy, przez który otwarta jest migawka.
Oglądając później swoje zdjęcia z Checkpoint Charlie, albo przemówienia Obamy, fotoreporterzy i zwykli ludzie dostrzegają ukrytą "wiadomość". Nie przypominają sobie aby widzieli to w miejscu w którym zrobili zdjęcia.





czwartek, 27 grudnia 2012

"Boże, proszę, nie opuść mnie"


Od kilku tygodni staramy się udowadniać powiązanie optymizmu z wyzwaniem, dziś kolejna dawka poszlak. Bicie rekordów wymaga coraz większych poświęceń, bariera ludzkich możliwości coraz szybciej oddala się od zasięgu przeciętnego człowieka. Dziś już nie wystarczy wstać i postanowić zrobić coś niezwykłego, trzeba lat trenigu i gotowości poświęcania życia. Motywacją do napisania postu był wyczyn z dnia 14 października tego roku. Tego dnia 8 mln ludzi śledziło próbę pobicia 5 rekordów na raz, bijąc tym samym inny - największa ilość osób śledzącą wydarzenie za pośrednictwem YouTube. Felix Baumgartner, Austriak, BASE jumper, posiadacz kilku rekordów w swojej dziedzinie m.i.

- najkrótszy skok BASE jump 29 m (z ramienia figury Chrystusa w Rio de Janeiro).
- pierwszy przelot nad kanałem La Manche wykorzystując specjalne skrzydło z włókna węglowego.


Tym razem zmierzył się z największym wyzwaniem swojego życia - skokiem z wysokości 39 045 m. Całość była sygnowana marką Red Bull co pokazało komercyjny wymiar wydarzenia, a zarazem interpretowała ten wyczyn bardziej jako pokaz super bohatera niż rodzaj eksperymentu naukowego o możliwościach człowieka. Wygląda na to, że czasy romantycznego, samotnego mierzenia się rekordem by pokonać siebie i przejść do historii odeszły do lamusa. Dziś łączą się z tym wielkie pieniądze pompowane przez sponsorów podpisujących się pod wyzwaniem a zarazem wystawiających na widok śmiałka balansującego na cienkiej linii życia i śmierci. Im bardziej niebezpieczna próba tym większa publiczność im większa publiczność tym trudniej się wycofać w niebezpiecznym momencie i większa wiara w swoją nadprzyrodzoną moc. Jaki to bohater ? Pewny swoich nadprzyrodzonych umiejętności, bez możliwości rezygnacji, uzależniony od publiczności i adrenaliny, wiecznie poklepywany po plecach. Jaki to widz? Śledzący wyczyn bo nie ma w nim miejsca na obojętność, kibicujący pokonaniu rekordu ale jak się "nie uda" to nic się nie stanie, siedzący wygodnie w fotelu. To błędne koło, często prowadzi do śmierci bohatera, który pokonując kolejne rekordy ostatecznie natrafia na granicę swoich możliwości lub możliwości sprzętu.

Baumgartner kolejny raz dokonał tego co sobie założył. Jego skok pobił następujące rekordy:
- najwyższy lot załogowym balonem (39 045 m).
- najwyższy skok spadochronowy (39 045 m).
- najwyższy dystans w skoku swobodnym (36 529 m).
- największa prędkość swobodnego lotu ( 1342,8 km/h).

Co ciekawe a zarazem kluczowe, nie pobił rekordu długości swobodnego lotu z racji prędkości dźwięku jaką osiągnął już po 30 sekundach spadania. Z pewnością ten jeden szczegół nie pozwoli mu długo uwolnić się od uzależnienia przełamywania kolejnych barier. Wszystkie te dane odczłowieczają bohatera który jednak w wywiadzie po skoku powiedział : Mówię wam, kiedy stoi się na szczycie świata, człowiek pokornieje. Przestaje myśleć o biciu rekordów, o zbieraniu informacji naukowych. Jedyne czego chcesz, to przeżyć i wrócić do domu. Przyznał się również, że ostatnia myślą przed skokiem było : Boże, proszę, nie opuść mnie.



 Aby dopełnić obraz podaję kilka nazwisk Optymistów którzy zostali pokonani mierząc się z własnymi możliwościami.

George Mallory - Jedyny uczestnik wszystkich trzech brytyjskich wypraw na Mont Everest w latach 1921–1924. Zginął podczas próby zdobycia jego szczytu. Ponieważ przy jego ciele nie znaleziono aparatu fotograficznego do dziś pozostaje pytanie czy to właśnie on jako pierwszy zdobył wierzchołek Czomolungmy.

Robert Falcon Scott - Ścigał się o miano pierwszego człowieka na biegunie południowym z norwegiem Roaldem Amundsenem, ostatecznie przegrał zdobywając cel miesiąc po swoim oponencie. Był to intrygujący wyścig tradycji (reprezentowanej przez Norwegów przyglądającym się metodom Eskimosów) i nowoczesności (na którą postawił Brytyjczyk). Scott wiedząc o przewadze Amundsena postanowił ograniczyć balast do żywności wystarczającej jedynie na dotarcie do celu. Zamarznięte ciała uczestników wyprawy zostały znalezione zaledwie 12 km od "One Tone Depot" - magazynu z zapasami żywności.

Umberto Nobile - Dokonał przelotu sterowcem nad biegunem północnym wspólnie z Roaldem Amundsenem, przypisując sobie zasługi za ten sukces. Dwa lata później przez pewność siebie doprowadził do katastrofy bagatelizując burzę śnieżną. Sterowiec rozbijając się o lodowiec stanął w ogniu. W akcji ratunkowej zginął Amundsen a Nobile i jego wyprawa zostali uratowani przez załogę lodołamacza "Krasin".

Dan Osman - Ikona wspinaczki. Ginie w próbie wykonania lotu na linie gdy ta w wyniku tarcia uległa stopieniu. Przykład jego umiejętności można zobaczyć tu :
 https://www.youtube.com/watch?v=qdXHDju3ymY

Zachęcam do własnych poszukiwań, historii powyższych panów nie da się po prostu streścić w kilku zdaniach.


Laska


niedziela, 23 grudnia 2012

Radzieccy naukowcy, czyli how "stuff" works



Wydaje się, że tworzenie nowych, groteskowych form życia stało się celem części radzieckich lekarzy. Szczególnym zainteresowaniem obdarzyli psie głowy. Siergiej Briuchonienko w ramach eksperymentów ze swoim urządzeniem zwanym "płucosercem" podtrzymywał przy życiu głowę oddzieloną od tułowia, natomiast Vladimir Demikhov wsławił się stworzeniem "dwugłowego psa".



Ten transplantologiczny eksperyment polegał na połączeniu głowy psa z układem oddechowym drugiego. Tworzone w ten sposób stworzenia były w stanie przeżyć nawet do miesiąca. Głowy nie zawsze dogadywały się ze sobą. Czasem się gryzły. Demikhov za swoje prace odznaczony został tuż przed śmiercią orderem "za zasługi dla kraju", a jego doświadczenia do dzisiaj wykorzystywane są w transplantologii.
Czy napędzała go troska o tzw. dobro ludzkości? Czy tylko ciekawość? Czy da się znaleźć wyraźną granicę?






czwartek, 20 grudnia 2012

Kucające gołębie

Chciałbym aby ten post nie miał wymiaru propagandowego - pomimo wielu "kucających gołębi" w społeczeństwie - a jedynie ukazaniem kolejnego przypadku optymizmu. Burrhus Frederic Skinner co tu dużo mówić genialny "optymista" czego się o nim nie przeczyta, człowiek łapie się za głowę z powodu kolejnych niezwykłości. Przygotowując ten post, ciągle natrafiałem na coraz bardziej intrygujące historie. Moja wyobraźnia napychała się kolejnymi wizjami rodem z science fiction. Miał być post o Zależności magicznej a pewnie będzie o gołębiach, nie ma wyjścia.


 Pomimo intrygującej nazwy "zależność magiczna" jest raczej zwykłym zjawiskiem które obserwujemy na co dzień. Postanowiłem używać tej formy aby nie obdzierać jej z aury tajemniczości. Aby badać powyższe zjawisko Skinner skonstruował specjalne klatki w których zamknął gołębie i karmił w równych odstępach czasu. Zasada była prosta, mechanizm który w zwykłej klatce uwalniał pokarm był bardziej skomplikowany, przez co ptak nie orientował się co musi zrobić aby kulka jedzenia spadła do klatki. Pomimo poruszania mechanizmu kulka i tak, niezależnie od niego, spadała w tym samym odstępie czasu. Po pewnym czasie Skinner zaobserwował dziwne zachowania ptaków. Niektóre z nich machały jednym skrzydłem inne przekręcały dziwnie głowę, niektóre nauczyły się kucać. Stało się tak, ponieważ pokarm wpadał do klatki często zastając gołębia w nietypowej pozie, a ten przekonany, że to właśnie ona wywołała to zdarzenie powtarzał ją do skutku. Oczywiście gołębie nie domyśliły się, że kulka wpada niezależnie od ich ruchów, a powtarzanie gestu  zawsze w końcu "wywoływało" pożądany efekt. Każda kolejna kulka wpadająca podczas wykonywania rytualnego gestu wzmacniała przekonanie o słuszności podjętego działania, a gołębie na zawsze zostały skażone przesądem.

Oczywiście przesąd sam w sobie nikogo specjalnie nie dziwi. Co jednak gdy zwiększymy skalę? Irracjonalność przesądu jest trudno zauważalna gdy dotyczy naszego środowiska, jednak im dalej od naszego "domu" tym łatwiej zauważyć jej absurdalność. Jako przykład można tu przytoczyć Kult Cargo zauważony na wyspach Oceanu Spokojnego. Jednym z założeń wyznawców było przekonanie o tym, że wszelkie dobra, ładunki (ang. cargo) pochodzą z nieba od bogów i nie byłoby w tym nic mocno wyróżniającego od innych kultów gdyby nie fakt, że były zsyłane... samolotami. Tubylcy obserwując lotniska białych ludzi, ulegali jednoznacznej dedukcji, że to właśnie one powodują przylatywanie samolotów z żywnością i innymi dobrami. I jakby się nad tym zastanowić to niewiele się pomylili. Biali ludzie nie byli zbyt chętni do dzielenia się "darem bogów" stąd aborygeni budowali własne lądowiska i pasy startowe dla samolotów.


Ponieważ temat fascynacji Skinnera gołębiami bardzo mocno rozbudził moją wyobraźnię, postanowiłem podać jeszcze jeden przykład badania, którego podjął na tych ptakach. Samoloty ludźmi jako pilotami, pomimo emocji jakie mogło to wywoływać przy pierwszych próbach lotniczych dziś są dla nas czymś oczywistym. Co jednak gdyby pilotem miał być gołąb? Podczas II Wojny Światowej naukowiec wpadł na pomysł samolotów pilotowanych przez gołębie. Absurd polega na tym, że ten pomysł miał za sobą udane próby a dla gołębi zwykła garść ziarna wystarczyła za motywacje do nauki. Skonstruował specjalny rękaw krępujący nogi i skrzydła i wyuczył ptaki wskazywania dziobem kierunku lotu. Mechanizm samolotu odczytywał ruchy gołębia od razu przetwarzając je na polecenia ruchu sterów. Pomimo sukcesów ptaków w dziedzinie lotnictwa (sic!), projekt został uznany za absurdalny i zbyt dziwaczny a następnie porzucony.

Po ataku na Pearl Harbor Skinner zmienił nieco koncepcje proponując gołębiom rolę samobójczego pilota pocisku samonaprowadzającego. Co ciekawe zauważył również, że głodne ptaki w nadziei otrzymania nagrody w postaci pokarmu uczyły się o wiele szybciej. Działo się to w takim tempie, że zespół naukowców miał więcej problemów technologicznych niż dotyczących umiejętności samych ptaków. Bomba nazwana potem organicznym urządzeniem naprowadzającym była sterowana przez trzy gołębie na raz, na zasadzie jakiej poruszają się stadnie w naturze. Gołębie faktycznie potrafiły precyzyjnie naprowadzić pocisk i uderzyć w cel jednak sceptycyzm polityków i przedstawicieli wojska wygrał z niebanalną wizją. Od decyzji kilku ludzi został uzależniony wizerunek gołębia jako symbolu pokoju.









Laska


                                                                           

niedziela, 16 grudnia 2012

Optymizm cz.8



Ostatnia część rozmowy nie oznacza, że blog przestaje istnieć. Dzisiejsze otwarcie wystawy jest początkiem pewnego etapu. Będziemy się wam przypominać, może nie z taką intensywnością, ale na pewno regularnie. W tej rozmowie dochodzimy do puenty, która może nie jest hiper-optymistyczna, ale istnieje przyszłość, bo koniec świata okazuje się pewną grą z konwencją. To co widzimy się za 45 minut w Rondzie? 

C.D.N

Konkluzja jest smutna, że żyjemy w świecie w którym ważne i medialne są bzdurne informacje. W jaki sposób wy wybieracie z tego gąszczu tematy, problemy które są dla was zajmujące na tyle by zrobić o tym prace?

A: Odbieram to zawsze w ten sposób, że sztuka jest bardziej czymś co pasjonuje, zajmuje czas. W moim przypadku niekoniecznie jest po to by przekazywać rzeczy wzniosłe lub wielce ważne treści, bez których odbiorca nie będzie potrafił normalnie żyć. To bardziej rodzaj zabawy z widzem, próba wciągnięcia go w grę luźnych skojarzeń, które maja oczywiście dla nas swoją ważną i inspirującą historię, ale z dystansem - pozwalamy odbiorcy swobodnie w nich pływać.
Sz: To ma by trochę taka inspirująca rozrywka
Czyli sztuka nie zbawi świata?
Sz: Nie sądzę
A: Też w to wątpię
Piękną mamy puentę
A: Ja w ogóle mam takie wrażenie, że dzisiejszy nadmiar informacji i wrażeń, przesycenie kolorami, zapachami i smakami sprawia ze stajemy się nieczuli na to co subtelne, półtony które są pomiędzy. Wydaje mi się, że jest to pole do wykorzystania dla sztuki. Bo krzyczenia o ważnych politycznych tematach mamy w nadmiarze w mediach. Sztuka powinna być narzędziem do subtelnych poszukiwań, do podglądania.
Sz: Zgadzam się.
W jaki sposób te wszystkie przepowiednie o końcu świata wpłynęły na to, co zobaczymy na wystawie?
A: Poruszamy w prawdzie temat przepowiedni, ale pojawił się on u nas już 2 lata temu. Zrobiliśmy wtedy wspólnie dwie książeczki, które miały zderzać ze sobą nasze prace. Jedna z nich była właśnie na ten temat. Już wtedy musieliśmy w niego zacząć zgłębiać. Nie chciałem do tego podchodzić stereotypowo, nie interesowały mnie historie o jasnowidzach. Ciekawsze wydały mi się historie zawarte w starych filmach science fiction, które opowiadały o latach, w których obecnie żyjemy. Te wizje w większości się nie spełniły, świat wygląda zupełnie inaczej, niż wyobrażali go sobie filmowcy. Ale to tego typu przepowiednie były dla nas inspiracją.
Sz: Wystawa na pewno nie jest o końcu świata.
A: Przypomniało mi się jak profesorowie na obronie licencjackiej Szymona zarzucali mu, ze każda z jego prac jest inna, że nie wypracował jakiegoś swojego języka, wspólnego dla wszystkich prac. Rozwinęła się wtedy długa dyskusja, która uświadomiła nam, że jesteśmy już zupełnie innym pokoleniem twórców, które nie zakłada z góry, ze musi wypracować swój własny język. Padło wtedy ciekawe spostrzeżenie, że dzisiejsza młoda sztuka jest trochę jak szukanie obrazków poprzez google - wklepujemy jedno hasło, ale wyniki są bardzo różnorodne, często dotyczą zupełnie różnych rzeczy, znaczeń. I o to nam też z Szymonem chodzi, nie potrzebujemy artystycznego stempla, po którym będzie można rozpoznać nasze prace.
Sz: Mam wrażenie ze wielu profesorów zapętliło się trochę w tym swoim malarstwie, nie uznając, że może być coś poza nim. Niewielu ma odwagę, powiedzieć, po co to malujesz, zrób to inaczej.
A: Myślę, że bronią malarstwa z pobudek czysto osobistych. Być może za kilkadziesiąt lat taki model skupiony wokół jednego stylu języka, znowu będzie miał rację bytu.
Sz: Wiadomo, że dominujące trendy się pojawiają, później degenerują, a następnie regenerują. Wiadomym jest też, że to co najciekawsze w  sztuce dzieje się poza środowiskiem akademickim, w którym co jakiś czas musi też następować pewne odświeżenie.
A: Nie chciałbym, żeby wyszło, że jesteśmy wrogami malarstwa, bo tak nie jest. Ja jestem bardzo zainteresowany malarstwem i z niecierpliwością czekam na temat, który będę mógł zrealizować właśnie w tej technice.

sobota, 15 grudnia 2012

optymistyczna rozmowa cz.7

Kobylarz, Bauman, Libera – to o nich m.i.n. rozmawiamy w 7 odcinku optymistycznej rozmowy. Ponadto konwersacja dotyka tematu końca świata, ale to nie koniec rozmowy, bo jutro nastąpi część ósma.



Czy sztuka krytyczna jest nadal aktualna i świeża czy jest to pewien zamknięty etap?

S: Na pewno jest dużo do zrobienia, ponieważ przynajmniej powierzchownie wiele rzeczy się zmienia i jest sporo do skomentowania. Na przykład Libera ciągle to pokazuje, ostatnio ze swoimi pracami na temat końca świata i ludzi w sytuacji co się stanie kiedy cywilizacja przestanie działać. Na pewno nie są to już takie prace ciężkostrawne jak we wcześniejszym etapie jego twórczości, ale widać, że to podejście, rodzaj wrażliwości ma ciągle swoje miejsce w sztuce.

A: Nie widziałem jeszcze tych prac i w tym momencie przepraszam pana Liberę, jeśli ale mówienie o końcu świata w roku 2012, jest trochę przegięciem, kiedy nawet reklamy używają tego motywu...

Wyszedł Ci teraz taki nieoczekiwany diss na Kobylarza...

A: Kobylarz miał szczęście, że wyrobił się w czasie, kiedy ten temat nie był jeszcze tak wyeksploatowany

S: Wracając do Libery, to jakbyś zobaczył te zdjęcia to mógłbyś się przekonać...

A: Ja mam drgawki na samą myśl pójścia na wystawę o końcu świata w roku, który przewidywany jako data końca świata. Wolałbym już pójść rok później po końcu świata (śmiech)

S: U Libery fajne jest to, że te fotografie nie są o takim mitycznym końcu świata, jaki nam serwują media, bo tak naprawdę, że Majowie i koniec świata to jest taki wymysł dość sztuczny...

A: To się okaże. Jeszcze się zdziwisz

S: Ale cały ten motyw z końcem świata bierze się, z tego, że ludzie sobie odczytują z jakiś przesłanek, że może nastąpić ten koniec, bo wyobraź sobie co by się stało, gdyby nastąpiła poważna przerwa w dostawie internetu. Cywilizacja jest tak duża i skomplikowana, że składa się z wielu elementów, z których jeden przestałby działać to mogłoby się to zawalić.

Sądzisz, że internet jest dla nas dzisiaj tak konstytuującą formą, ze bez niego nastąpi koniec świata?

S: Nie. To jest przykład na to jak od wielu rzeczy jesteśmy zależni.

Oglądałem ostatnio film „Do szpiku kości”, zwycięzcę festiwalu Sundance, i tam ludzie egzystowali bez telefonów komórkowych, po prostu jak ze sobą chcieli porozmawiać to się po spotykali. Jest więc to możliwe …

S: To jest możliwe, ale bardzo dużo elementów wpasowanych jest w system i jeśli jednej z niej zabraknie, ten system może się zawalić. Ale to jest tylko przykład...

A: Ale to jest dobry przykład. W dzisiejszych czasach już zbyt dużo rzeczy zależy od internetu i kontaktu na telefon, więc w momencie, kiedy nagle w zaskakujących okolicznościach przestałoby działać jedno z tych narzędzi to na pewno nastąpiłby duży chaos...

Zygmunt Bauman w „To nie jest dziennik” w rozdziale „O wielozadaniowości” pisze, że młodzi ludzie potrafią zmieścić 9,5 godziny konsumpcji mediów w około 6,5 godziny „czasu rzeczywistego”...

S: Bauman jest jedną z tych postaci, które potrafi wykorzystać swoje doświadczenie życiowe, czyli nie omijając w bawełnę jest stary, ale czai co się dzieje we współczesnym świecie. Jako jeden z niewielu tych starych filozofów potrafi coś ciekawego powiedzieć o tym w jaki sposób internet ma wpływ na rzeczywistość, bo on z tego korzysta na co dzień. A wracając do tematu końca świata to chciałbym jeszcze powiedzieć o tym zależnościach i skomplikowaniu. I nie chodzi mi tylko o takie technologiczne rzeczy, ale też tak jest w zakresie stosunków międzynarodowych. Jakie zamieszanie zrobiło na przykład to, że wikileaks ujawniło mało znaczące depesze międzynarodowe na temat polityków, co w sumie nie jest interesujące, bo każdy to może znaleźć w gazecie, ale miało to jakiś oddźwięk, a co by się stało, gdyby ujawnić informacje, które są naprawdę ściśle chronione?

c.d.n.

Czy dojdziemy do wniosków? Sami nie wiemy, ale będzie się można o tym dowiedzieć w 8 części optymistycznej rozmowy.

Rozmawia: Adrian Chorębała

piątek, 14 grudnia 2012

Optymistyczna rozmowa cz.6

 
Jacy artyści są wam bliscy, a jakie estetyki są dla was odległe?

S: Interesuje nas indywidualny przekaz. Jak najbardziej subiektywne podejście. Inspirujące jest dla mnie podejście Bąkowskiego, czego może po moich pracach nie widać, który jest bardzo zapatrzony we własne odczucia. Może mnie jestem fanem sztuki zaangażowanej, ale widzę dla niej miejsce. Cieszy mnie to, że we współczesnej sztuce mamy bardzo duże zróżnicowanie. Nie chciałbym zawężać moich inspiracji do jednej grupy, bo mamy na szczęście dostęp do informacji o bardzo wielu zjawiskach i to wszystko ma jakiś wpływ.

A: Drażni mnie sztuka która prowokuje, szczególnie jeśli dotyka przewidywalnych tematów. Nie jestem przeciw takim działaniom ale czuję się zażenowany i bliski zanudzenia na śmierć kiedy widzę kolejną pracę krzykiem komentującą patriotyzm, seks, Oświęcim, kościół, homoseksualizm, wojnę itd. Nie chodzi o unikanie tych tematów - jeśli są poruszane to pewnie są ważne, ale im częściej się krzyczy tym mniej to kogo obchodzi kto i o czym się wydziera. Mam wtedy wrażenie, że twórca ma mnie za totalnego kretyna... Aby podejmować taki temat albo trzeba mieć genialny projekt albo być cholernie inteligentnym albo po prostu odpuścić. Wkurza mnie gdy sztuka ociera się o patos lub co gorsza sili się na moralizowanie. Nie przepadam za Nieznalską, Liberą czasem Żmijewskim... nie o nazwiska tu chodzi ale konkretne prace. Dobrze bawię się przy Bujnowskim, Dawidskim, lubię popatrzeć na Brzeskiego Materkę a ze Śąska cenię np. naszego sąsiada z dołu Nawrota. Cieszą mnie prace, które nawiązują do niuansów. Są osobistą opowieścią o życiu artyysty.

A jakie wartości chcecie promować w Waszych pracach?

S: Ja nie chcę promować wartości. Wolę zwracać uwagę na rzeczy które łatwo przeoczyć, albo na to co mnie ostatnio zainteresowało.

A: Nie chce nikogo edukować...

Dobra, a idee?

A: To jest pojmowanie sztuki, które mnie kompletnie nie interesuje. Nie chodzi o to, że mam jakąś szczytną ideę, którą chce przekazać komukolwiek. Staram się traktować to jako pewien rodzaj przyjemności, swoisty rodzaj zabawy z odbiorcą...

S: Ideę może być podtrzymywanie ciekawości. Ważne są takie zjawiska, obok, których można przechodzić bokiem, ale wydają mi się osobiście na tyle intrygujące, że warto o nich zrobić prace.

Wróćmy na ziemię. W tym momencie Adam i Szymon rozsmarowują ziemię do jednego z obiektów na wystawę.
Szymon: ej Adam ja bym już skończył na dzisiaj
Adam: Trzeba przykryć to teraz i modlić się
Szymon: Albo trzymać kciuki
Adam: Jak kto woli...

c.d.n


W kolejnym odcinku. Szymon Szewczyk, Adam Laska, a sztuka krytyczna? I co chodzi z tym cholernym końcem świata, który króluje na szczycie listy najpopularniejszych temat w sztuce współczesnej w tym roku.

Rozmawia: Adrian Chorębała



czwartek, 13 grudnia 2012

Optymistyczna rozmowa cz.5







W piątej części optymistycznej rozmowy Szymon i Adam opowiadają o braku ambicji na temat stworzenia obiektywnego zestawu informacji na temat zagadnienia, które podejmują i pomysłach, które zaskakują...

A: Chciałbym uniknąć jednoznacznego podejrzenia, ze jest to zbiór geograficznych odkryć. Mamy wprawdzie piramidę, która może być wulkanem ale przecież może być po prostu jakimś kształtem, bryła w przestrzeni. Musimy więc wystrzegać się bezpośrednich skojarzeń przez które odbiorca miałby wrażenie, że staramy się interpretować encyklopedię. Dlatego znalazło się to w opisie, żeby ktoś kto pojawi się na takiej wystawie mógł od samego początku wiedzieć, że nie tędy droga i że rozwiązania trzeba szukać w zupełnie gdzie indziej.

Czym innym?

S: Chodzi o to, ze nie mamy tutaj żadnych ambicji, żeby stworzyć obiektywny zestaw informacji na temat tego zagadnienia, które podejmujemy. Myślę, że Adamowi chodziło po prostu o to, ze chcemy się skupić na naszych subiektywnych spostrzeżeniach. Także to jest temat wyzwań widzianych przez nas i to chcielibyśmy podkreślić.

A: Ja przynajmniej nie czuje się na tyle kompetentny, żeby kogoś edukować przez sztukę. To mnie nie interesuje.

S: To tez nie jest funkcja sztuki.

A: Tak, bo byłoby to nudne. Dlatego podkreślamy, że wystawa nie ma wymiaru naukowego, jest o naszych spostrzeżeniach i naszej interpretacji wyzwań.

Jak już macie ten subiektywny mikrokosmos, to jakie byłyby słowa klucze, które by was osadzały w jakiejś przestrzeni i byłyby jakimś przewodnikiem dla osób, które chcą się znaleźć w tym mikrokosmosie? Jest tam wyzwanie, jest przepowiednia..., co dalej?

A: no tak, jest tam tez granica...

S: Dla mnie każda praca jest trochę słowem-kluczem. Piramida to „przyciąganie”, błoto to „granica”, „pękanie” lub „wpatrywanie się”.

 Czy słowa klucze  są w ogóle potrzebne? Czy właściwie na waszej wystawie jest tak dowolna interpretacja, ze ktoś może zawiesić się na stronie estetycznej, a potem może ktoś wejść w nią głębiej, jak to jest?

S: Mi podoba się taka sytuacja, kiedy masz kilka warstw, a przynajmniej dwie. czyli masz ta warstwę estetyczną i wchodzisz na wystawę i wiesz, ze wszystko pasuje i jest na swoim miejscu, i po prostu dobrze  to wygląda, ale kiedy się przez to wszystko przebijesz, zaczynasz dostrzegać powiązania pomiędzy pracami, widzisz, ze jest w tym coś indywidualnego, tzn coś, co wynika  z przemyśleń i obserwacji autora. A najfajniej jest kiedy wychodzisz z galerii i zaczynasz sobie przypominać wszystkie te elementy, które zobaczyłeś i składasz to wszystko w głowie w całość. Ja przynajmniej najbardziej takie momenty lubię.

A:  Jeśli chodzi o stronę estetyczną, o której mówił Szymon, to jest tu coś, czego najbardziej się boje. Kilka razy spotkałem się z sytuacją kiedy odbiorca moich prac widział w nich tylko „ładny obrazek”, który sam w sobie może być płytki w interpretacji. Bywa, że czuję spory zawód z powodu zbagatelizowania mojej historii. Właśnie o ta głębię mi chodzi...

S: Za dobrze malujesz

A: może, może...może to jest rozwiązanie

S: Marcin Maciejowski w jakimś wywiadzie powiedział, że naprawdę starał się malować ładnie, jak inni na akademii, ale po prostu mu nie wychodziło. Może ty spróbuj odwrotnie?

Depczesz po piętach Maćkowi Nawrotowi...

A: W każdym bądź razie mam sporo pomysłów, które czasem zaskakują mnie samego. I bardzo się cieszę, kiedy mogę się tymi pomysłami podzielić. Więc te prace są rodzajem pokazania komuś: wow tutaj się zdarzyło coś takiego i że to jest może interesujące. Często historie które pchają mnie np. do namalowania obrazu są (na mój użytek) przegadane, ale przez to, że są ukryte, dają swobodne pole manewru do interpretacji tego wszystkiego, więc jeżeli chodzi o stronę wizualną, to staram się uciekać od niej. Mogę śmiało powiedzieć, że Szymon jest dla mnie mistrzem w tej dziedzinie. Maluje tylko tyle ile potrzeba aby odbiór mógł zaistnieć, ja sam pewnie zbyt często ulegam pokusie „wygładzania” obrazu.

S: Ja nie uciekam. Staram się żeby ta wierzchnia warstwa zazębiała się z treścią, a czasami robię prace właśnie z powodu strony wizualnej. Kiedy maluję to najczęściej wiąże się to z jakąś rozwiązaniem formalnym, a jeśli pomysł jest bardziej „konceptualny” najczęściej okazuje się, że inne medium będzie poręczniejsze. Może się wydawać, że to totalnie inne sytuacje, ale dla mnie są bardzo podobne. Namalowałem na przykład kiedyś obraz na podstawie prostego graffiti – nie ma tu nic ponad fascynację surową uliczną estetyką. Z drugiej strony zrobiłem pełną transkrypcję napisów z przejścia podziemnego w Świętochłowicach i wydrukowałem na kartce A4. I nie chodzi tylko o to że obydwie prace wiążą się ze ścianami, ale o zauważanie pewnych rzeczy które mogą być opatrzone, „przezroczyste” i skupianie na tym wzroku. Wracamy tutaj znowu do tego subiektywnego podejścia, o którym wspominaliśmy. 

c.d.n


Jacy współcześni artyści są bliscy Szewczykowi i Lasce, a jakie estetyki zupełnie ich nie przekonują o tym w 6 odcinku opowiedzą twórcy Optymizmu

Rozmawia: Adrian Chorębała



Zdjęcie zrobione w ATELIER S10 ( u Pana Jasia)