czwartek, 27 grudnia 2012

"Boże, proszę, nie opuść mnie"


Od kilku tygodni staramy się udowadniać powiązanie optymizmu z wyzwaniem, dziś kolejna dawka poszlak. Bicie rekordów wymaga coraz większych poświęceń, bariera ludzkich możliwości coraz szybciej oddala się od zasięgu przeciętnego człowieka. Dziś już nie wystarczy wstać i postanowić zrobić coś niezwykłego, trzeba lat trenigu i gotowości poświęcania życia. Motywacją do napisania postu był wyczyn z dnia 14 października tego roku. Tego dnia 8 mln ludzi śledziło próbę pobicia 5 rekordów na raz, bijąc tym samym inny - największa ilość osób śledzącą wydarzenie za pośrednictwem YouTube. Felix Baumgartner, Austriak, BASE jumper, posiadacz kilku rekordów w swojej dziedzinie m.i.

- najkrótszy skok BASE jump 29 m (z ramienia figury Chrystusa w Rio de Janeiro).
- pierwszy przelot nad kanałem La Manche wykorzystując specjalne skrzydło z włókna węglowego.


Tym razem zmierzył się z największym wyzwaniem swojego życia - skokiem z wysokości 39 045 m. Całość była sygnowana marką Red Bull co pokazało komercyjny wymiar wydarzenia, a zarazem interpretowała ten wyczyn bardziej jako pokaz super bohatera niż rodzaj eksperymentu naukowego o możliwościach człowieka. Wygląda na to, że czasy romantycznego, samotnego mierzenia się rekordem by pokonać siebie i przejść do historii odeszły do lamusa. Dziś łączą się z tym wielkie pieniądze pompowane przez sponsorów podpisujących się pod wyzwaniem a zarazem wystawiających na widok śmiałka balansującego na cienkiej linii życia i śmierci. Im bardziej niebezpieczna próba tym większa publiczność im większa publiczność tym trudniej się wycofać w niebezpiecznym momencie i większa wiara w swoją nadprzyrodzoną moc. Jaki to bohater ? Pewny swoich nadprzyrodzonych umiejętności, bez możliwości rezygnacji, uzależniony od publiczności i adrenaliny, wiecznie poklepywany po plecach. Jaki to widz? Śledzący wyczyn bo nie ma w nim miejsca na obojętność, kibicujący pokonaniu rekordu ale jak się "nie uda" to nic się nie stanie, siedzący wygodnie w fotelu. To błędne koło, często prowadzi do śmierci bohatera, który pokonując kolejne rekordy ostatecznie natrafia na granicę swoich możliwości lub możliwości sprzętu.

Baumgartner kolejny raz dokonał tego co sobie założył. Jego skok pobił następujące rekordy:
- najwyższy lot załogowym balonem (39 045 m).
- najwyższy skok spadochronowy (39 045 m).
- najwyższy dystans w skoku swobodnym (36 529 m).
- największa prędkość swobodnego lotu ( 1342,8 km/h).

Co ciekawe a zarazem kluczowe, nie pobił rekordu długości swobodnego lotu z racji prędkości dźwięku jaką osiągnął już po 30 sekundach spadania. Z pewnością ten jeden szczegół nie pozwoli mu długo uwolnić się od uzależnienia przełamywania kolejnych barier. Wszystkie te dane odczłowieczają bohatera który jednak w wywiadzie po skoku powiedział : Mówię wam, kiedy stoi się na szczycie świata, człowiek pokornieje. Przestaje myśleć o biciu rekordów, o zbieraniu informacji naukowych. Jedyne czego chcesz, to przeżyć i wrócić do domu. Przyznał się również, że ostatnia myślą przed skokiem było : Boże, proszę, nie opuść mnie.



 Aby dopełnić obraz podaję kilka nazwisk Optymistów którzy zostali pokonani mierząc się z własnymi możliwościami.

George Mallory - Jedyny uczestnik wszystkich trzech brytyjskich wypraw na Mont Everest w latach 1921–1924. Zginął podczas próby zdobycia jego szczytu. Ponieważ przy jego ciele nie znaleziono aparatu fotograficznego do dziś pozostaje pytanie czy to właśnie on jako pierwszy zdobył wierzchołek Czomolungmy.

Robert Falcon Scott - Ścigał się o miano pierwszego człowieka na biegunie południowym z norwegiem Roaldem Amundsenem, ostatecznie przegrał zdobywając cel miesiąc po swoim oponencie. Był to intrygujący wyścig tradycji (reprezentowanej przez Norwegów przyglądającym się metodom Eskimosów) i nowoczesności (na którą postawił Brytyjczyk). Scott wiedząc o przewadze Amundsena postanowił ograniczyć balast do żywności wystarczającej jedynie na dotarcie do celu. Zamarznięte ciała uczestników wyprawy zostały znalezione zaledwie 12 km od "One Tone Depot" - magazynu z zapasami żywności.

Umberto Nobile - Dokonał przelotu sterowcem nad biegunem północnym wspólnie z Roaldem Amundsenem, przypisując sobie zasługi za ten sukces. Dwa lata później przez pewność siebie doprowadził do katastrofy bagatelizując burzę śnieżną. Sterowiec rozbijając się o lodowiec stanął w ogniu. W akcji ratunkowej zginął Amundsen a Nobile i jego wyprawa zostali uratowani przez załogę lodołamacza "Krasin".

Dan Osman - Ikona wspinaczki. Ginie w próbie wykonania lotu na linie gdy ta w wyniku tarcia uległa stopieniu. Przykład jego umiejętności można zobaczyć tu :
 https://www.youtube.com/watch?v=qdXHDju3ymY

Zachęcam do własnych poszukiwań, historii powyższych panów nie da się po prostu streścić w kilku zdaniach.


Laska


niedziela, 23 grudnia 2012

Radzieccy naukowcy, czyli how "stuff" works



Wydaje się, że tworzenie nowych, groteskowych form życia stało się celem części radzieckich lekarzy. Szczególnym zainteresowaniem obdarzyli psie głowy. Siergiej Briuchonienko w ramach eksperymentów ze swoim urządzeniem zwanym "płucosercem" podtrzymywał przy życiu głowę oddzieloną od tułowia, natomiast Vladimir Demikhov wsławił się stworzeniem "dwugłowego psa".



Ten transplantologiczny eksperyment polegał na połączeniu głowy psa z układem oddechowym drugiego. Tworzone w ten sposób stworzenia były w stanie przeżyć nawet do miesiąca. Głowy nie zawsze dogadywały się ze sobą. Czasem się gryzły. Demikhov za swoje prace odznaczony został tuż przed śmiercią orderem "za zasługi dla kraju", a jego doświadczenia do dzisiaj wykorzystywane są w transplantologii.
Czy napędzała go troska o tzw. dobro ludzkości? Czy tylko ciekawość? Czy da się znaleźć wyraźną granicę?






czwartek, 20 grudnia 2012

Kucające gołębie

Chciałbym aby ten post nie miał wymiaru propagandowego - pomimo wielu "kucających gołębi" w społeczeństwie - a jedynie ukazaniem kolejnego przypadku optymizmu. Burrhus Frederic Skinner co tu dużo mówić genialny "optymista" czego się o nim nie przeczyta, człowiek łapie się za głowę z powodu kolejnych niezwykłości. Przygotowując ten post, ciągle natrafiałem na coraz bardziej intrygujące historie. Moja wyobraźnia napychała się kolejnymi wizjami rodem z science fiction. Miał być post o Zależności magicznej a pewnie będzie o gołębiach, nie ma wyjścia.


 Pomimo intrygującej nazwy "zależność magiczna" jest raczej zwykłym zjawiskiem które obserwujemy na co dzień. Postanowiłem używać tej formy aby nie obdzierać jej z aury tajemniczości. Aby badać powyższe zjawisko Skinner skonstruował specjalne klatki w których zamknął gołębie i karmił w równych odstępach czasu. Zasada była prosta, mechanizm który w zwykłej klatce uwalniał pokarm był bardziej skomplikowany, przez co ptak nie orientował się co musi zrobić aby kulka jedzenia spadła do klatki. Pomimo poruszania mechanizmu kulka i tak, niezależnie od niego, spadała w tym samym odstępie czasu. Po pewnym czasie Skinner zaobserwował dziwne zachowania ptaków. Niektóre z nich machały jednym skrzydłem inne przekręcały dziwnie głowę, niektóre nauczyły się kucać. Stało się tak, ponieważ pokarm wpadał do klatki często zastając gołębia w nietypowej pozie, a ten przekonany, że to właśnie ona wywołała to zdarzenie powtarzał ją do skutku. Oczywiście gołębie nie domyśliły się, że kulka wpada niezależnie od ich ruchów, a powtarzanie gestu  zawsze w końcu "wywoływało" pożądany efekt. Każda kolejna kulka wpadająca podczas wykonywania rytualnego gestu wzmacniała przekonanie o słuszności podjętego działania, a gołębie na zawsze zostały skażone przesądem.

Oczywiście przesąd sam w sobie nikogo specjalnie nie dziwi. Co jednak gdy zwiększymy skalę? Irracjonalność przesądu jest trudno zauważalna gdy dotyczy naszego środowiska, jednak im dalej od naszego "domu" tym łatwiej zauważyć jej absurdalność. Jako przykład można tu przytoczyć Kult Cargo zauważony na wyspach Oceanu Spokojnego. Jednym z założeń wyznawców było przekonanie o tym, że wszelkie dobra, ładunki (ang. cargo) pochodzą z nieba od bogów i nie byłoby w tym nic mocno wyróżniającego od innych kultów gdyby nie fakt, że były zsyłane... samolotami. Tubylcy obserwując lotniska białych ludzi, ulegali jednoznacznej dedukcji, że to właśnie one powodują przylatywanie samolotów z żywnością i innymi dobrami. I jakby się nad tym zastanowić to niewiele się pomylili. Biali ludzie nie byli zbyt chętni do dzielenia się "darem bogów" stąd aborygeni budowali własne lądowiska i pasy startowe dla samolotów.


Ponieważ temat fascynacji Skinnera gołębiami bardzo mocno rozbudził moją wyobraźnię, postanowiłem podać jeszcze jeden przykład badania, którego podjął na tych ptakach. Samoloty ludźmi jako pilotami, pomimo emocji jakie mogło to wywoływać przy pierwszych próbach lotniczych dziś są dla nas czymś oczywistym. Co jednak gdyby pilotem miał być gołąb? Podczas II Wojny Światowej naukowiec wpadł na pomysł samolotów pilotowanych przez gołębie. Absurd polega na tym, że ten pomysł miał za sobą udane próby a dla gołębi zwykła garść ziarna wystarczyła za motywacje do nauki. Skonstruował specjalny rękaw krępujący nogi i skrzydła i wyuczył ptaki wskazywania dziobem kierunku lotu. Mechanizm samolotu odczytywał ruchy gołębia od razu przetwarzając je na polecenia ruchu sterów. Pomimo sukcesów ptaków w dziedzinie lotnictwa (sic!), projekt został uznany za absurdalny i zbyt dziwaczny a następnie porzucony.

Po ataku na Pearl Harbor Skinner zmienił nieco koncepcje proponując gołębiom rolę samobójczego pilota pocisku samonaprowadzającego. Co ciekawe zauważył również, że głodne ptaki w nadziei otrzymania nagrody w postaci pokarmu uczyły się o wiele szybciej. Działo się to w takim tempie, że zespół naukowców miał więcej problemów technologicznych niż dotyczących umiejętności samych ptaków. Bomba nazwana potem organicznym urządzeniem naprowadzającym była sterowana przez trzy gołębie na raz, na zasadzie jakiej poruszają się stadnie w naturze. Gołębie faktycznie potrafiły precyzyjnie naprowadzić pocisk i uderzyć w cel jednak sceptycyzm polityków i przedstawicieli wojska wygrał z niebanalną wizją. Od decyzji kilku ludzi został uzależniony wizerunek gołębia jako symbolu pokoju.









Laska


                                                                           

niedziela, 16 grudnia 2012

Optymizm cz.8



Ostatnia część rozmowy nie oznacza, że blog przestaje istnieć. Dzisiejsze otwarcie wystawy jest początkiem pewnego etapu. Będziemy się wam przypominać, może nie z taką intensywnością, ale na pewno regularnie. W tej rozmowie dochodzimy do puenty, która może nie jest hiper-optymistyczna, ale istnieje przyszłość, bo koniec świata okazuje się pewną grą z konwencją. To co widzimy się za 45 minut w Rondzie? 

C.D.N

Konkluzja jest smutna, że żyjemy w świecie w którym ważne i medialne są bzdurne informacje. W jaki sposób wy wybieracie z tego gąszczu tematy, problemy które są dla was zajmujące na tyle by zrobić o tym prace?

A: Odbieram to zawsze w ten sposób, że sztuka jest bardziej czymś co pasjonuje, zajmuje czas. W moim przypadku niekoniecznie jest po to by przekazywać rzeczy wzniosłe lub wielce ważne treści, bez których odbiorca nie będzie potrafił normalnie żyć. To bardziej rodzaj zabawy z widzem, próba wciągnięcia go w grę luźnych skojarzeń, które maja oczywiście dla nas swoją ważną i inspirującą historię, ale z dystansem - pozwalamy odbiorcy swobodnie w nich pływać.
Sz: To ma by trochę taka inspirująca rozrywka
Czyli sztuka nie zbawi świata?
Sz: Nie sądzę
A: Też w to wątpię
Piękną mamy puentę
A: Ja w ogóle mam takie wrażenie, że dzisiejszy nadmiar informacji i wrażeń, przesycenie kolorami, zapachami i smakami sprawia ze stajemy się nieczuli na to co subtelne, półtony które są pomiędzy. Wydaje mi się, że jest to pole do wykorzystania dla sztuki. Bo krzyczenia o ważnych politycznych tematach mamy w nadmiarze w mediach. Sztuka powinna być narzędziem do subtelnych poszukiwań, do podglądania.
Sz: Zgadzam się.
W jaki sposób te wszystkie przepowiednie o końcu świata wpłynęły na to, co zobaczymy na wystawie?
A: Poruszamy w prawdzie temat przepowiedni, ale pojawił się on u nas już 2 lata temu. Zrobiliśmy wtedy wspólnie dwie książeczki, które miały zderzać ze sobą nasze prace. Jedna z nich była właśnie na ten temat. Już wtedy musieliśmy w niego zacząć zgłębiać. Nie chciałem do tego podchodzić stereotypowo, nie interesowały mnie historie o jasnowidzach. Ciekawsze wydały mi się historie zawarte w starych filmach science fiction, które opowiadały o latach, w których obecnie żyjemy. Te wizje w większości się nie spełniły, świat wygląda zupełnie inaczej, niż wyobrażali go sobie filmowcy. Ale to tego typu przepowiednie były dla nas inspiracją.
Sz: Wystawa na pewno nie jest o końcu świata.
A: Przypomniało mi się jak profesorowie na obronie licencjackiej Szymona zarzucali mu, ze każda z jego prac jest inna, że nie wypracował jakiegoś swojego języka, wspólnego dla wszystkich prac. Rozwinęła się wtedy długa dyskusja, która uświadomiła nam, że jesteśmy już zupełnie innym pokoleniem twórców, które nie zakłada z góry, ze musi wypracować swój własny język. Padło wtedy ciekawe spostrzeżenie, że dzisiejsza młoda sztuka jest trochę jak szukanie obrazków poprzez google - wklepujemy jedno hasło, ale wyniki są bardzo różnorodne, często dotyczą zupełnie różnych rzeczy, znaczeń. I o to nam też z Szymonem chodzi, nie potrzebujemy artystycznego stempla, po którym będzie można rozpoznać nasze prace.
Sz: Mam wrażenie ze wielu profesorów zapętliło się trochę w tym swoim malarstwie, nie uznając, że może być coś poza nim. Niewielu ma odwagę, powiedzieć, po co to malujesz, zrób to inaczej.
A: Myślę, że bronią malarstwa z pobudek czysto osobistych. Być może za kilkadziesiąt lat taki model skupiony wokół jednego stylu języka, znowu będzie miał rację bytu.
Sz: Wiadomo, że dominujące trendy się pojawiają, później degenerują, a następnie regenerują. Wiadomym jest też, że to co najciekawsze w  sztuce dzieje się poza środowiskiem akademickim, w którym co jakiś czas musi też następować pewne odświeżenie.
A: Nie chciałbym, żeby wyszło, że jesteśmy wrogami malarstwa, bo tak nie jest. Ja jestem bardzo zainteresowany malarstwem i z niecierpliwością czekam na temat, który będę mógł zrealizować właśnie w tej technice.

sobota, 15 grudnia 2012

optymistyczna rozmowa cz.7

Kobylarz, Bauman, Libera – to o nich m.i.n. rozmawiamy w 7 odcinku optymistycznej rozmowy. Ponadto konwersacja dotyka tematu końca świata, ale to nie koniec rozmowy, bo jutro nastąpi część ósma.



Czy sztuka krytyczna jest nadal aktualna i świeża czy jest to pewien zamknięty etap?

S: Na pewno jest dużo do zrobienia, ponieważ przynajmniej powierzchownie wiele rzeczy się zmienia i jest sporo do skomentowania. Na przykład Libera ciągle to pokazuje, ostatnio ze swoimi pracami na temat końca świata i ludzi w sytuacji co się stanie kiedy cywilizacja przestanie działać. Na pewno nie są to już takie prace ciężkostrawne jak we wcześniejszym etapie jego twórczości, ale widać, że to podejście, rodzaj wrażliwości ma ciągle swoje miejsce w sztuce.

A: Nie widziałem jeszcze tych prac i w tym momencie przepraszam pana Liberę, jeśli ale mówienie o końcu świata w roku 2012, jest trochę przegięciem, kiedy nawet reklamy używają tego motywu...

Wyszedł Ci teraz taki nieoczekiwany diss na Kobylarza...

A: Kobylarz miał szczęście, że wyrobił się w czasie, kiedy ten temat nie był jeszcze tak wyeksploatowany

S: Wracając do Libery, to jakbyś zobaczył te zdjęcia to mógłbyś się przekonać...

A: Ja mam drgawki na samą myśl pójścia na wystawę o końcu świata w roku, który przewidywany jako data końca świata. Wolałbym już pójść rok później po końcu świata (śmiech)

S: U Libery fajne jest to, że te fotografie nie są o takim mitycznym końcu świata, jaki nam serwują media, bo tak naprawdę, że Majowie i koniec świata to jest taki wymysł dość sztuczny...

A: To się okaże. Jeszcze się zdziwisz

S: Ale cały ten motyw z końcem świata bierze się, z tego, że ludzie sobie odczytują z jakiś przesłanek, że może nastąpić ten koniec, bo wyobraź sobie co by się stało, gdyby nastąpiła poważna przerwa w dostawie internetu. Cywilizacja jest tak duża i skomplikowana, że składa się z wielu elementów, z których jeden przestałby działać to mogłoby się to zawalić.

Sądzisz, że internet jest dla nas dzisiaj tak konstytuującą formą, ze bez niego nastąpi koniec świata?

S: Nie. To jest przykład na to jak od wielu rzeczy jesteśmy zależni.

Oglądałem ostatnio film „Do szpiku kości”, zwycięzcę festiwalu Sundance, i tam ludzie egzystowali bez telefonów komórkowych, po prostu jak ze sobą chcieli porozmawiać to się po spotykali. Jest więc to możliwe …

S: To jest możliwe, ale bardzo dużo elementów wpasowanych jest w system i jeśli jednej z niej zabraknie, ten system może się zawalić. Ale to jest tylko przykład...

A: Ale to jest dobry przykład. W dzisiejszych czasach już zbyt dużo rzeczy zależy od internetu i kontaktu na telefon, więc w momencie, kiedy nagle w zaskakujących okolicznościach przestałoby działać jedno z tych narzędzi to na pewno nastąpiłby duży chaos...

Zygmunt Bauman w „To nie jest dziennik” w rozdziale „O wielozadaniowości” pisze, że młodzi ludzie potrafią zmieścić 9,5 godziny konsumpcji mediów w około 6,5 godziny „czasu rzeczywistego”...

S: Bauman jest jedną z tych postaci, które potrafi wykorzystać swoje doświadczenie życiowe, czyli nie omijając w bawełnę jest stary, ale czai co się dzieje we współczesnym świecie. Jako jeden z niewielu tych starych filozofów potrafi coś ciekawego powiedzieć o tym w jaki sposób internet ma wpływ na rzeczywistość, bo on z tego korzysta na co dzień. A wracając do tematu końca świata to chciałbym jeszcze powiedzieć o tym zależnościach i skomplikowaniu. I nie chodzi mi tylko o takie technologiczne rzeczy, ale też tak jest w zakresie stosunków międzynarodowych. Jakie zamieszanie zrobiło na przykład to, że wikileaks ujawniło mało znaczące depesze międzynarodowe na temat polityków, co w sumie nie jest interesujące, bo każdy to może znaleźć w gazecie, ale miało to jakiś oddźwięk, a co by się stało, gdyby ujawnić informacje, które są naprawdę ściśle chronione?

c.d.n.

Czy dojdziemy do wniosków? Sami nie wiemy, ale będzie się można o tym dowiedzieć w 8 części optymistycznej rozmowy.

Rozmawia: Adrian Chorębała

piątek, 14 grudnia 2012

Optymistyczna rozmowa cz.6

 
Jacy artyści są wam bliscy, a jakie estetyki są dla was odległe?

S: Interesuje nas indywidualny przekaz. Jak najbardziej subiektywne podejście. Inspirujące jest dla mnie podejście Bąkowskiego, czego może po moich pracach nie widać, który jest bardzo zapatrzony we własne odczucia. Może mnie jestem fanem sztuki zaangażowanej, ale widzę dla niej miejsce. Cieszy mnie to, że we współczesnej sztuce mamy bardzo duże zróżnicowanie. Nie chciałbym zawężać moich inspiracji do jednej grupy, bo mamy na szczęście dostęp do informacji o bardzo wielu zjawiskach i to wszystko ma jakiś wpływ.

A: Drażni mnie sztuka która prowokuje, szczególnie jeśli dotyka przewidywalnych tematów. Nie jestem przeciw takim działaniom ale czuję się zażenowany i bliski zanudzenia na śmierć kiedy widzę kolejną pracę krzykiem komentującą patriotyzm, seks, Oświęcim, kościół, homoseksualizm, wojnę itd. Nie chodzi o unikanie tych tematów - jeśli są poruszane to pewnie są ważne, ale im częściej się krzyczy tym mniej to kogo obchodzi kto i o czym się wydziera. Mam wtedy wrażenie, że twórca ma mnie za totalnego kretyna... Aby podejmować taki temat albo trzeba mieć genialny projekt albo być cholernie inteligentnym albo po prostu odpuścić. Wkurza mnie gdy sztuka ociera się o patos lub co gorsza sili się na moralizowanie. Nie przepadam za Nieznalską, Liberą czasem Żmijewskim... nie o nazwiska tu chodzi ale konkretne prace. Dobrze bawię się przy Bujnowskim, Dawidskim, lubię popatrzeć na Brzeskiego Materkę a ze Śąska cenię np. naszego sąsiada z dołu Nawrota. Cieszą mnie prace, które nawiązują do niuansów. Są osobistą opowieścią o życiu artyysty.

A jakie wartości chcecie promować w Waszych pracach?

S: Ja nie chcę promować wartości. Wolę zwracać uwagę na rzeczy które łatwo przeoczyć, albo na to co mnie ostatnio zainteresowało.

A: Nie chce nikogo edukować...

Dobra, a idee?

A: To jest pojmowanie sztuki, które mnie kompletnie nie interesuje. Nie chodzi o to, że mam jakąś szczytną ideę, którą chce przekazać komukolwiek. Staram się traktować to jako pewien rodzaj przyjemności, swoisty rodzaj zabawy z odbiorcą...

S: Ideę może być podtrzymywanie ciekawości. Ważne są takie zjawiska, obok, których można przechodzić bokiem, ale wydają mi się osobiście na tyle intrygujące, że warto o nich zrobić prace.

Wróćmy na ziemię. W tym momencie Adam i Szymon rozsmarowują ziemię do jednego z obiektów na wystawę.
Szymon: ej Adam ja bym już skończył na dzisiaj
Adam: Trzeba przykryć to teraz i modlić się
Szymon: Albo trzymać kciuki
Adam: Jak kto woli...

c.d.n


W kolejnym odcinku. Szymon Szewczyk, Adam Laska, a sztuka krytyczna? I co chodzi z tym cholernym końcem świata, który króluje na szczycie listy najpopularniejszych temat w sztuce współczesnej w tym roku.

Rozmawia: Adrian Chorębała



czwartek, 13 grudnia 2012

Optymistyczna rozmowa cz.5







W piątej części optymistycznej rozmowy Szymon i Adam opowiadają o braku ambicji na temat stworzenia obiektywnego zestawu informacji na temat zagadnienia, które podejmują i pomysłach, które zaskakują...

A: Chciałbym uniknąć jednoznacznego podejrzenia, ze jest to zbiór geograficznych odkryć. Mamy wprawdzie piramidę, która może być wulkanem ale przecież może być po prostu jakimś kształtem, bryła w przestrzeni. Musimy więc wystrzegać się bezpośrednich skojarzeń przez które odbiorca miałby wrażenie, że staramy się interpretować encyklopedię. Dlatego znalazło się to w opisie, żeby ktoś kto pojawi się na takiej wystawie mógł od samego początku wiedzieć, że nie tędy droga i że rozwiązania trzeba szukać w zupełnie gdzie indziej.

Czym innym?

S: Chodzi o to, ze nie mamy tutaj żadnych ambicji, żeby stworzyć obiektywny zestaw informacji na temat tego zagadnienia, które podejmujemy. Myślę, że Adamowi chodziło po prostu o to, ze chcemy się skupić na naszych subiektywnych spostrzeżeniach. Także to jest temat wyzwań widzianych przez nas i to chcielibyśmy podkreślić.

A: Ja przynajmniej nie czuje się na tyle kompetentny, żeby kogoś edukować przez sztukę. To mnie nie interesuje.

S: To tez nie jest funkcja sztuki.

A: Tak, bo byłoby to nudne. Dlatego podkreślamy, że wystawa nie ma wymiaru naukowego, jest o naszych spostrzeżeniach i naszej interpretacji wyzwań.

Jak już macie ten subiektywny mikrokosmos, to jakie byłyby słowa klucze, które by was osadzały w jakiejś przestrzeni i byłyby jakimś przewodnikiem dla osób, które chcą się znaleźć w tym mikrokosmosie? Jest tam wyzwanie, jest przepowiednia..., co dalej?

A: no tak, jest tam tez granica...

S: Dla mnie każda praca jest trochę słowem-kluczem. Piramida to „przyciąganie”, błoto to „granica”, „pękanie” lub „wpatrywanie się”.

 Czy słowa klucze  są w ogóle potrzebne? Czy właściwie na waszej wystawie jest tak dowolna interpretacja, ze ktoś może zawiesić się na stronie estetycznej, a potem może ktoś wejść w nią głębiej, jak to jest?

S: Mi podoba się taka sytuacja, kiedy masz kilka warstw, a przynajmniej dwie. czyli masz ta warstwę estetyczną i wchodzisz na wystawę i wiesz, ze wszystko pasuje i jest na swoim miejscu, i po prostu dobrze  to wygląda, ale kiedy się przez to wszystko przebijesz, zaczynasz dostrzegać powiązania pomiędzy pracami, widzisz, ze jest w tym coś indywidualnego, tzn coś, co wynika  z przemyśleń i obserwacji autora. A najfajniej jest kiedy wychodzisz z galerii i zaczynasz sobie przypominać wszystkie te elementy, które zobaczyłeś i składasz to wszystko w głowie w całość. Ja przynajmniej najbardziej takie momenty lubię.

A:  Jeśli chodzi o stronę estetyczną, o której mówił Szymon, to jest tu coś, czego najbardziej się boje. Kilka razy spotkałem się z sytuacją kiedy odbiorca moich prac widział w nich tylko „ładny obrazek”, który sam w sobie może być płytki w interpretacji. Bywa, że czuję spory zawód z powodu zbagatelizowania mojej historii. Właśnie o ta głębię mi chodzi...

S: Za dobrze malujesz

A: może, może...może to jest rozwiązanie

S: Marcin Maciejowski w jakimś wywiadzie powiedział, że naprawdę starał się malować ładnie, jak inni na akademii, ale po prostu mu nie wychodziło. Może ty spróbuj odwrotnie?

Depczesz po piętach Maćkowi Nawrotowi...

A: W każdym bądź razie mam sporo pomysłów, które czasem zaskakują mnie samego. I bardzo się cieszę, kiedy mogę się tymi pomysłami podzielić. Więc te prace są rodzajem pokazania komuś: wow tutaj się zdarzyło coś takiego i że to jest może interesujące. Często historie które pchają mnie np. do namalowania obrazu są (na mój użytek) przegadane, ale przez to, że są ukryte, dają swobodne pole manewru do interpretacji tego wszystkiego, więc jeżeli chodzi o stronę wizualną, to staram się uciekać od niej. Mogę śmiało powiedzieć, że Szymon jest dla mnie mistrzem w tej dziedzinie. Maluje tylko tyle ile potrzeba aby odbiór mógł zaistnieć, ja sam pewnie zbyt często ulegam pokusie „wygładzania” obrazu.

S: Ja nie uciekam. Staram się żeby ta wierzchnia warstwa zazębiała się z treścią, a czasami robię prace właśnie z powodu strony wizualnej. Kiedy maluję to najczęściej wiąże się to z jakąś rozwiązaniem formalnym, a jeśli pomysł jest bardziej „konceptualny” najczęściej okazuje się, że inne medium będzie poręczniejsze. Może się wydawać, że to totalnie inne sytuacje, ale dla mnie są bardzo podobne. Namalowałem na przykład kiedyś obraz na podstawie prostego graffiti – nie ma tu nic ponad fascynację surową uliczną estetyką. Z drugiej strony zrobiłem pełną transkrypcję napisów z przejścia podziemnego w Świętochłowicach i wydrukowałem na kartce A4. I nie chodzi tylko o to że obydwie prace wiążą się ze ścianami, ale o zauważanie pewnych rzeczy które mogą być opatrzone, „przezroczyste” i skupianie na tym wzroku. Wracamy tutaj znowu do tego subiektywnego podejścia, o którym wspominaliśmy. 

c.d.n


Jacy współcześni artyści są bliscy Szewczykowi i Lasce, a jakie estetyki zupełnie ich nie przekonują o tym w 6 odcinku opowiedzą twórcy Optymizmu

Rozmawia: Adrian Chorębała



Zdjęcie zrobione w ATELIER S10 ( u Pana Jasia)



środa, 12 grudnia 2012

Optymistyczna rozmowa cz4.





Mówicie o ambicjach. Jak podpytywałem o Was na Akademii to mówiono, że jesteście ambitne chłopaki. Jakie są wasze ambicje?

A: Chciałbym dalej mieć możliwość działania w taki sposób jak dotychczas. Natomiast nie mam konkretnych planów poza dyplomem który mnie czeka. Chce po prostu tworzyć nowe prace, by, usunąć je z głowy. Pozbycie się jednego pomysłu robi miejsce dla kolejnych trzech. Sprawia to, że staję się bardziej spostrzegawczy i wnikliwy, trochę bardziej wyczulony rozwija to mnie samego jako człowieka. Ostatnie pięć lat było dla mnie dużym rozwojem emocjonalnym. Traktuję sztukę bardziej egoistycznie mimo, że ważne jest dla mnie by pokazywać prace i konfrontować je z odbiorcą to jest to specyficzny rodzaj terapii dla mnie samego.

S: Myślę, że jeśli ktoś zatrzyma się nad moją twórczością  i spróbuje przebić się przez warstwę wizualną  i zastanowi się nad treścią to będę zadowolony.

Ambicja idzie w parze z celem. Jakie macie cele? Małe, większe? W czerwcu kiedy się obronicie możecie się obudzić z ręką w nocniku...

A: Czekamy z niecierpliwością (przekąs połączony z ironią, a potem wspólna salwa śmiechu), Bardzo ciężko mi tak dywagować na sucho, bo nie jesteśmy w tej sytuacji

Ale ten moment nieubłaganie się zbliża..

A: Możemy sobie wyobrażać z czym się spotkamy, ale spotkamy się  z zupełnie czymś innym. Osobiście skupiam się na małych celach. Każda praca jest dla mnie takim małym celem. Nie chcę planować, bo jest to dla mnie zbyt płynna sprawa, by podjąć jakąkolwiek decyzję, która mogłaby się sprawdzić w 100%. To jest jak pusta dywagacja a rzeczywistość weryfikuje wszystko doskonalej niż jesteśmy w stanie sami to zrobić.

S: Robimy co możemy i zobaczymy co będzie...

Kolejny cytat:  „Staramy się unikać bezpośrednich odniesień do wiedzy powszechnej” Do czego się odnosicie? Mówiliśmy już o popkulturze

S: To Adam napisał, niech on się tłumaczy

Wasz tekst brzmi dobrze, ale czasami zbyt gładko, ma czasami puste miejsca...

A: Dobrze... (lekko zniecierpliwiony głos)

Spokojnie..

A: Wcale jest tak, że jestem zdenerwowany i mam zamiar Ci za chwilę przywalić (śmiech)

Bartek Buczek mi już mówił...

S: Ten słabeusz? (śmiech)

Dla wyjaśnienia sytuacji historia walki Laski z Buczkiem z dwóch perspektyw.

Wersja Adama Laski:

Piekielna "gilotyna" - decydujące starcie

Historia jest iście mityczna. Był na nas taki chłopak Bartek Buczek, siał postrach na uczelni, na jego widok wszyscy spuszczali wzrok a rozmowy cichły, wiesz.. w takiej chwili słychać nawet lecącą muchę! Co jakiś czas wybierał sobie ofiarę która miała z nim stoczyć pojedynek w ramach WTWM (wielkiego turnieju walk malarzy). Z tego co pamiętam oprócz mnie tego pecha miał również Marek Rachwalik widziałem go potem na obronie co świadczy, że udało mu się jakoś przetrwać tą próbę. Pewnego dnia wchodząc do sali natknąłem się na Szymona Szewczyka rozmawiającego z... Bartkiem. Niefartownie dla mnie rozmowa zeszła na temat WTWM. Ten bezlitosny oprawca wymachiwał pięścią przed oczami Szymona, jednak gdy tylko wszedłem do pracowni jego wściekły wzrok błyskawicznie spoczął na mnie. Przyznam Ci szczerze, że z początku mnie zmroziło a w nogach miałem uczucie jakbym stał po pas w gęstej, zimnej mazi - tak, to chyba obrazowe. Miałem to szczęście zaznajomienia się wcześniej z paroma technikami walki w parterze, co wydawało się jeszcze bardziej motywować Buczka do pokazania kto tu rządzi. Rozsunęliśmy więc sztalugi po kątach i podeszliśmy do siebie mierząc się wzrokiem. Bartek był spokojny, pewny siebie, co jakiś czas dało się się zauważyć wolno pulsującą krew w wielkiej żyle na jego skroni. Zasady były jasne zarówno dla mnie jak i dla niego, tu nie było miejsca na pomyłkę. Walki WTWM zawsze są tajne, zwykle unika się świadków. Zapytasz mnie skąd więc ludzie znają przebieg walki... proste: po efektach, złamaniach, podbitych oczach, rozbitych nosach. Z początku walka była wyrównana. Tarzaliśmy się po całej sali, solidnie przy tym froterując podłogę. Technika za technikę, chwyt za chwyt, pojedynek pomimo szybkiego tempa nie zdawał się zmierzać do rozstrzygnięcia. W pewnym momencie Bartek rozluźnił się co umożliwiło mi błyskawiczną akcję. Rzuciłem się jak puma po głowę rywala zapinając w mgnieniu oka klamrę na jego szyi. Powiesz pewnie: no to koniec! Ale chyba nie doceniłbyś Buczka. Mimo że trzymałem jego głowę, napiął swoje stalowe mięśnie ud (tu warto dodać że godzinami trenuje je na rowerze) i wyrwał się ku górze unosząc mnie wysoko nad głową a następnie z impetem rzucił o ziemię w nadziei, że puszczę uchwyt. Ostry ból przeszył moje plecy od bioder w górę a na twarzy ukazało się milion zmarszczek z dystansu przypominających miniaturę Wielkiego Kanionu... ale moje ręce nie puściły chwytu. W taki sposób Bartek stracił pozycję zabijaki i coraz rzadziej przychodził na uczelnie aż w końcu zupełnie zniknął. 
Plecy bolały mnie jeszcze przez 4 miesiące.


Wersja Bartka Buczka:

"Laska Adam? Nie znam, nigdy o nim nie słyszałem, nigdy się z nim nie biłem, plotki o mojej przegranej są mocno przesadzone, a jego umiejętności w walce w parterze przeceniane, chcesz się sprawdzić?!" 


c.d.n

W następnym odcinku dowiemy się w końcu o co chodzi w tym zdaniu i do czego się odnoszą w swojej wystawie Szewczyk i Laska i jakie są słowa klucze (jeśli są) dla tej wystawy.


Zdjęcie: http://pl.wikipedia.org/wiki/Rze%C5%BAba_lew_czuwaj%C4%85cy_w_Gliwicach

wtorek, 11 grudnia 2012

"It is the mercy"


Do pierwszych samotnych regat dookoła świata Sunday Times Golden Globe Race zgłosiło się ośmiu doświadczonych żeglarzy i Donald Crowhurst – amator żeglarstwa, lubiący spędzać weekendy na wodzie. Drobny biznesman chwytający się różnych zajęć, niestrudzony w poszukiwaniu nowych pomysłów na zarobienie pieniędzy. Energiczny, pełen wiary we własne możliwości, przekonany o nieuchronnym zwycięstwie. Zamierzał zdobyć przewagę nad resztą uczestników dzięki wyjątkowej konstrukcji swojej łodzi, Teignmouth Elektron. Trimaran miał być dużo szybszy i bezpieczniejszy niż łodzie przeciwników.
Crowhurst postawił wszystko na jedną kartę - w umowie ze sponsorem znalazł się zapis mówiący o tym, że w razie wycofania się z wyścigu będzie musiał odkupić łódź, co oznaczałoby dla niego bankructwo.
Teraz nie było już odwrotu.
Donald Crowhurst wyruszył 31 października 1968 roku z portu Teignmouth. Niedługo po starcie okazało się, że konstrukcja trimaranu wcale nie dała mu przewagi nad innymi żeglarzami. Płynął zdecydowanie wolniej niż się spodziewał. Wiedząc, że w takich warunkach nie ma szans na zwycięstwo, 6 grudnia zaczął sporządzać fałszywe obliczenia swojego położenia na morzu. Nadając przez radio swoją pozycję znacząco „przyspieszył” podróż. Jego plan zakładał, że pływając po Atlantyku spokojnie zaczeka na konkurentów, po czym zawróci do Anglii. Wymagało to od niego ogromnej precyzji – wiedział, że zapisy w dzienniku pokładowym zostaną dokładnie sprawdzone po powrocie.
 Wielka presja, samotność, wyrzuty sumienia, spowodowały, że żeglarz znalazł się na skraju szaleństwa. Notatki w jego dzienniku zawierają chaotyczne przemyślenia o naturze człowieka, bogu, moralności. Seria złych decyzji, z których nie można już było się wycofać, spowodowały, że Crowhurst nie widział już żadnej możliwości.
Opuszczony Teignmouth Elektron został odnaleziony 10 lipca 1969 roku. Ostatni zapis w dzienniku Crowhursta pochodził z 1 lipca. Jedne z ostatnich słów zapisanych przez niego: “It is finished. IT IS THE MERCY”.



Sunday Times Golden Globe Race ukończył tylko jeden żeglarz – Robin Knox-Johnston. Inni wycofali się w trakcie. Nigel Tetley omal nie stracił życia próbując pobić fałszywy czas Crowhursta – został uratowany z tonącej łodzi. Bernard Moitessier mimo realnych szans zwycięstwa, z niewiadomych przyczyn postanowił zrezygnować z wyścigu i opłynąć kulę ziemską raz jeszcze.


Film dokumentalny o historii Donalda Crowhursta.

Optymistyczna rozmowa cz3.



W 3 części rozmowy Szymon i Adam tłumaczą się z tekstu na temat wystawy, wchodzą na teren popkultury, która nie jest dla nich bezpośrednim odniesieniem, za to mocno zahaczają o granice...

Teraz przyczepię się trochę tego co napisaliście w tekście do wystawy: „Szukamy zgrzytów, niedopasowań na styku dążenia do doskonałości i ograniczonych ludzkich możliwości.” Gdzie ich szukacie?

S: Na przykład prezentując modele zniszczonego Batmobilu i Prasolotu. Myśląc o tego rodzaju obiektach, czyli Batmobilu, który pozwalał Batmanowi wychodzić z niesamowitych opresji oraz o Prasolocie, który został stworzony przez profesora Talenta z opowieści o Tytusie, Romku i Atomku. Są to obiekty, które nie miałaby szans powstać w rzeczywistości, ale są moim zdaniem odbiciem marzeń i ambicji o stworzeniu idealnego pojazdu. Czegoś, do czego ludzie dążą, ale kończy się to zazwyczaj porażką. Dlatego stwierdziłem, że moje obiekty będą opowiadały o sprowadzeniu na ziemię tych marzeń, które przejawiały się w opowieściach filmowych i komiksowych.

A: To są takie sztandarowe przykłady, być może najbardziej dosłowne, jeśli chodzi o badania naukowców w zakresie przezwyciężania sił natury albo praw fizyki. Natomiast jest dużo prac, które mówi troszeczkę szerzej o poszukiwaniach i wyzwaniach, które są tak naprawdę próbą przetestowania świata i ludzkich możliwości. Nie można do tej wystawy podchodzić jako do zbioru eksponatów, rzeczy wyjątkowych lub osobliwości. Są to raczej spostrzeżenia, luźne myśli, skojarzenia albo eksperymenty. Wydaje mi się, że ta wystawa jest dość pojemna sama w sobie i na pewno nie jest wyłącznie warsztatem naukowca.

Wydaje mi się, że waszym naturalnym środowiskiem jest rzeczywistość popkultury, która karmi bardzo waszą wyobraźnię.

S: Popkultura nie jest dla nas tematem samym w sobie, ale oczywiście z niej korzystamy.  Nie można na naszej wystawie będzie znaleźć prac zajmujących się problemami społecznymi, ale poprzez popkulturę i naukę opowiadamy o rzeczach, które dotyczą człowieka. Poprzez popkulturę opowiadamy i naszych indywidualnych przemyśleniach i obserwacjach.

A: Mam wrażenie, że nieuniknione jest podświadome odnoszenie się do popkultury. Jesteśmy z rocznika 89’ i nie chodzi mi o szukanie konotacji historycznych ale proste spostrzeżenia np. już połowę życia towarzyszą nam takie rzeczy jak internet czy telefony komórkowe... Mam wrażenie, że to powoduje, że popkultura swobodniej przenika do naszego życia codziennego i może przez to tworzą się twoje skojarzenia. Czerpiemy z tego z czym spotykamy się na co dzień. Ale w bezpośrednim przełożeniu popkultury w moich pracach nie szukam...

Seria o supermanie...

A: Bardziej traktowałem to jako szukanie defektów, a nie wynik mojej fascynacji cudowną historią Supermana.

Piszecie: „Interesują nas próby okiełznania przestrzeni przez wytyczanie umownych linii” Jakie próby?

A: Jest sporo prac, które nawiązują do tematu granic. Jest to temat, który pojawił się jakiś czas temu w mojej twórczości i jest bardzo pojemny. Mimo że to są wydawałoby się proste albo pokrzywione linie to można na tej podstawie stworzyć sporą ilość projektów, nieskończoną ilość pomysłów z tego wyciągnąć. Jeśli chodzi o to tajemnicze zdanie dotyczące niewidzialnych linii to odnosi się ono bezpośrednio do granic. Żyjąc w strefie Schengen tych granic się w ogóle nie widzi i przejeżdża się z jednego państwa do drugiego, a granice są tylko wirtualne lub istnieją tylko na papierze.

S: Te granice są dla mnie wyrazem ambicji okiełznania przestrzeni, pokazania przynajmniej umownego wpływu człowieka na kształtowanie świata.

c.d.n.


Rozmawia: Adrian Chorębała

W 4 części nieoczekiwanie rozmowa schodzi na temat słynnej walki Adam Laska kontra Bartek Buczek. Twórcy „Optymizmu” zostaną także przepytani na tematy celu, ambicji i co dalej po 5 latach...


Zdjęcie zrobione na osiedlu Kopernika w Gliwicach. Inspiracja - wlepa z suplami. (Laska)

poniedziałek, 10 grudnia 2012

Optymistyczna rozmowa cz2.



W drugiej części rozmowy dowiadujemy się m.in. jak Szewczyk i Laska rozumieją konceptualizm. Co fascynuje i pociąga Adama, a Szymon opowiada o tym w jaki sposób będzie poprowadzona narracja na wystawie.

W jakich rejonach konceptualizmu się odnajdujecie i nie chodzi mi o taką sztywną definicję, ale w jaki sposób wy rozumiecie konceptualizm?
A: Rozumiem to na zasadzie podjęcia decyzji w jakim kierunku praca ma podążać. Konceptualizm to dla mnie totalne zafascynowanie pomysłem na pracę. Podczas obcowania z takim dziełem jako odbiorca i rozwiązywania tego „rebusu”, tworzy się emocjonujące spięcie które eksploduje gdy obiekt jest przez nas definiowany. Lubię gdy po takim zmaganiu poznaje rzeczywistą koncepcje pracy. Jeśli dodatkowo i ona mnie zaskoczy to czuję, że to było naprawdę dobre. Konceptualizm pozwala nie znudzić się obrazkiem po kilku spojrzeniach i powracać do niego jeszcze nie raz. Inteligencja jest tym co mnie fascynuje i pociąga.
Ok przekonałeś mnie. A Ty Szymon?
S: To się wiąże z poprzednim pytaniem o medium. Nie zakładam, że musimy tworzyć w konkretnej technice, myśl jest tutaj najważniejsza. Medium tak naprawdę jest tylko nośnikiem informacji.
Tak więc zdradźcie co będzie efektem końcowym OPTYMIZMU? Mamy dwie dominujące prace: piramidę i ziemię czy one sobą wchodzą w dialog?
S: Dialogują ze sobą, ale nawiązują także do innych prac. Tym wątkiem, który ma prowadzić odbiorcę przez naszą wystawę jest motyw wyzwania, ambicji. Zależało nam na tym by poruszyć ten temat z różnych stron. Czym są owe wyzwania? Pojawia się m.in. motyw przepowiadania przyszłości.
A: Wydaje mi się, że ciężko przewidzieć odbiór naszej wystawy. Byłoby mi bardzo miło wciągnąć kogoś na tyle żeby sam podjął próbę poszukiwania wyzwań a może nawet stał się „optymistą”
Czyli wracamy do tytułu i tematu wystawy
S: Temat się wziął stąd, że zastanawialiśmy się jaki wątek łączy nasze prace. Żeby to nie był suchy zestaw pod tytułem..
A: ...”prezentacja naszego dotychczasowego dorobku”.
S: Tylko żeby była w tym jakaś narracja, w którą należy widza wciągnąć.
W jaki sposób chcecie narrację poprowadzić?
S: Wyjmując wątki które nas interesują i które towarzyszą człowiekowi: łączenie ambicji ciągłego poszukiwania, bycia ciągle w ruchu, szukania czegoś nowego tzn.takiej tęsknoty za odkryciami.
Posługujemy się fragmentami filmów, kliszami zakorzenionymi w świadomości (jak piramida, jako symbol odkrywania), żeby wydobyć to, co dla nas najciekawsze w temacie wyzwań. Chcemy żeby widz wkręcił się trochę w nasze prace, spróbował przebić się przez warstwę wizualną. Nie zakładamy jakiegoś określonego odbioru wystawy – zostawiamy ślady, które pozwalają odczytać do pewnego stopnia, co chcemy opowiedzieć aby odbiorca mógł złożyć to sobie w całość.
A: Mapa prac na tej wystawie wydaje się nie mieć konkretnego początku. Temat który podjęliśmy jest z resztą wielowątkowy, tu chyba nie ma takich reguł jak np... przy czytaniu książki, że gdy zaczniemy czytać od połowy to będziemy zdezorientowani treścią. Można więc wejść w temat w każdym momencie i zawsze będzie on jak początek.

c.d.n

Rozmawia: Adrian Chorębała


W trzeciej części rozmowy będzie mowa o tym gdzie autorzy wystawy szukają zgrzytów i niedopasowań i o popkulturze, która nie jest dla nich tematem samym w sobie.



Zdjęcie zrobione w CKK/ Teatr Korez

niedziela, 9 grudnia 2012

Rozmowa: optymistyczne wyzwanie cz1

                                
W pierwszej części rozmowy dowiadujemy się o co chodzi z tym optymizmem, dlaczego Laska pracuje z Szewczykiem, a Szewczyk z Laską. Czego poszukują w sztuce i czy sztuka pozwala im porządkować chaos.



Dlaczego Optymizm?
Szymon: Optymizm dlatego że, wystawa wiąże z wyzwaniami i odkryciami, a optymizm jest ich nieodłącznym aspektem.
Adam: To jest dość śmiałe stwierdzenie, ale wiążę się to też z pewną naiwnością, która zawsze jest związana z odkryciami i wynalazkami.

Dlaczego pracujecie razem?
S: Pracujemy razem dlatego, że studiujemy razem na roku...
Opowiedz o waszej przyjaźni, bo to, że studiujecie razem na roku nie brzmi zbyt medialnie..
S: Chodzi o to, że jesteśmy razem na roku, raczej nie było z nami wielu chłopaków, a trzeba z kimś pić wódkę na plenerach (śmiech). A z dziewczynami źle się pije wódkę.

Adam masz coś do dodania?
Chyba nie. Pamiętam jeden wieczór na plenerze. Było nas trzech w pokoju i piliśmy wódkę z kubeczków po filmach fotograficznych.

A tak na serio?
S: A tak serio to oprócz tego, że przyjaźnimy się i dogadujemy pozaartystycznie, Adam ciągle zaskakuje mocno niestandardowymi pomysłami. Już nieraz było tak, że Adam mówił mi o jakimś pomyśle którego nie rozumiałem kompletnie, a potem układało się to w sensowną całość.
A: Długi czas spędziliśmy malując gdzieś obok siebie w pracowniach ASP. Sporo ludzi mówi, że mamy podobne myślenie ale chyba zbyt często jest to stereotyp. Kiedy ja na pierwszym roku raczkowałem w sprawach malarstwa i byłem w tym zupełnie zielony, Szymon poruszał się w tym temacie bardzo pewnie, dużo mi pomógł. Pamiętam jak na pierwszym plenerze razem z Amadeuszem Mierzwą tłumaczyli mi czym się rozcieńcza farby olejne a czym akryle... To były czasy! Teraz od prawie dwóch lat mamy z Szymonem wspólną pracownie  co mnie cieszy bo mogę być na bieżąco z jego twórczością. Jest więc tak, że konsultujemy ze sobą nasze projekty i zazwyczaj dużo dobrego po takich dyskusjach się wydarza. Na pewno nie można nas nazwać duetem, ale dobrze się czuję stojąc w artystycznym kontekście koło Niego.

Czego poszukujecie w sztuce?
S: Moje prace często są takim sposobem na przekazanie tego czym się interesuje. To jest tak jakbym podchodził do kogoś i mówił mu: Ej, a myślałeś kiedyś o tym, że...jeśli...czasami fantastyczne pojazdy w filmach są czymś w rodzaju próby realizacji ambicji stworzenia pojazdu, który unieważniałby prawa fizyki. I byłby zupełnie idealny. Tak, że często te prace wiążą się z takimi obserwacjami i to jest mój sposób na przekazanie tego.
A: Z pewnością w mojej twórczości jest dużo nawiązań do dzieciństwa. Powiem być może banał, ale tworzę to co sam chciałbym zobaczyć w galerii. Jest dużo rzeczy które mnie zasadniczo nie interesują. Nie lubię pracować na określony temat kiedy muszę się podporządkować. Wolę gdy pomysły przychodzą na zasadzie swobodnej myśli która skleja się z inną swobodną myślą - poprzez obserwacje świata i tego co mnie otacza - efektem tego przypadkowego łączenia są obrazy i symbole.

A nie jest tak, że sztuka pozwala wam uporządkować świat? Czy jest na odwrót i chcecie pogłębić chaos?
S: Jest w tym jakaś ambicja na znalezienie klucza, który porządkuje świat, ale jednocześnie świadomość porażki w starciu z tematem uporządkowania świata. Wydaje mi się, że podejmujemy zadanie, którego nie jesteśmy w stanie ukończyć.
A: Nie traktowałbym tego jako uporządkowanie świata, ale bardziej katalogowanie swoich myśli. Mówiłem o tym że moje pomysły samoistnie powstają. Mam więc bank pomysłów na przyszłość i to, że je realizuje pozwala mi pozbyć się ich z głowy. Zbierać je nie w myślach ale przedmiotach które tworzę.

Dlaczego nie wystarcza wam medium jakim jest malarstwo?
S: Szukamy...
A: ...najlepszych rozwiązań. Malarstwo jest na tyle dobrym medium, że ma się faktycznie pełny wpływ na obraz, jednak jest zamknięte w określonej formie, jest płaskie, wiąże się tylko ze zmysłem wzroku, a pomija dotyk, smak czy czasem zapach. Do każdego projektu trzeba podchodzić indywidualnie i rozpatrywać w czym ta realizacja najlepiej by wyglądała.

Malarstwo studiujecie prawie pięć lat i można powiedzieć, że jesteście dobrze w tym wyedukowani. Jak dochodzicie to realizacji waszych wizji w innych mediach typy instalacje. Medium is the message, czyli jak dochodzicie do wniosku, że dany sposób jest najlepszy do pokazania wybranego pomysłu czy myśli...
S: Akademia jest dość otwarta na inne rozwiązania, więc nie mamy problemu zapętlenia się na malarstwie. Jeśli chodzi o czysto techniczne rozwiązania to trzeba szukać samemu. Popełniać błędy i uczyć się na nich.
A:  Dokładnie, to ciągła nauka. Szymon zrobił dużo więcej w tej dziedzinie ode mnie i jest bardziej doświadczony w poszukiwaniu materiałów i ciekawych rozwiązań. Mam też wrażenie, że najważniejsza jest koncepcja i projekt, pozostała część pracy to zwykłe zanurzenie się w poszukiwaniach sposobu osiągnięcia swojego celu. Jest to również ciągła obserwacja tego z czym się spotykamy na co dzień. Reszta to kwestia kreatywności.

c.d.n

W drugiej części rozmowy dowiemy się m.in. co dla Szymona i Adama oznacza konceptualizm i w jakim stopniu pomysł determinuje medium nad którym pracują.

Rozmawia: Adrian Chorębała


Zdjęcie zrobione na rynku w Katowicach